23.04.2020

Rozdział czwarty

Jeśli ktoś wszedłby teraz do hogwarckiej biblioteki, pierwszym, na co zwróciłby uwagę, byłaby para osób siedząca przy jednym z najbardziej oddalonych miejsc. Bez wątpienie dostrzegłby także irytację kryjącą się na twarzy dziewczyny. Poszła tam licząc, że chłopak naprawdę chciał od niej jedynie korepetycji z Transmutacji, tymczasem był to kolejny z jego ,,cudownych pomysłów" pod tytułem jak ją poderwać.
„Że też przez tyle czasu nie dał sobie spokoju", zastanawiała się gorączkowo. Miała go już naprawdę dość i jedyne, o czym była w stanie myśleć, to to by jak najszybciej się stąd zmyć.
- Słuchaj, Cormac... - przerwała, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co chciała mu przekazać. - Ja naprawdę doceniam twoje starania, ale nie mam teraz czasu na związki i...
- Co? - zaśmiał się, próbując obrócić wszystko w żart. Co prawda miała rację. Liczył na coś więcej niż pomoc w nauce, ale nie uważał, że powinna być tego świadoma. Na pewno nie, jeśli zamierzała dać mu kosza. Nie był aż takim frajerem, żeby na to pozwolić. Prawdę mówiąc, powinna się cieszyć, że się nią w ogóle interesował, bo z tego, co zdążył zauważyć, to większość osób się od niej odwróciła. A to wszystko dlatego, że zerwała z rudym. No, podobno też go zdradziła z jakimś Ślizgonem, ale jemu nie do końca chciało się w to wierzyć. No bo gdzie taka grzeczna, niewinna dziewczynka, która jedyne o czym myślała, to nauka, mogłaby zdradzić swojego chłopaka, którego w dodatku kochała? Nie, to niemożliwe. - Daj spokój, przecież tylko się uczymy...
- Nie rób ze mnie idiotki, McLaggen - wściekła się, doskonale wiedząc, o co mu chodziło. Nie była przecież głupia, a on dawał jasne sygnały i śmiało mogła stwierdzić, że oczekiwał od niej czegoś więcej. Ale oczywiście, wielki Cormac McLaggen był zbyt dumny, żeby się do tego przyznać, a już w szczególności w momencie, kiedy, jakby nie było, właśnie dała mu kosza.
„Co się z tobą dzieje, Granger? A może to nie ze mną jest coś nie tak tylko z tymi wszystkim debilnymi facetami?”
”Wmawiaj sobie..."
- Daj spokój, Granger. Moje intencje są jasne i nie doszukuj się czegoś, czego tu nie ma, okej?
- Dobra - poddała się, nie chcąc robić afery. Nie była głupia. Widziała więcej niż mu się wydawało, ale nie chciała też robić z siebie idiotki, kiedy on wyraźnie zaprzeczał. Poza tym nie była nim ani trochę zainteresowana. - Przećwiczymy jeszcze raz te wszystkie zaklęcia i będziemy kończyć - stwierdziła, patrząc na zegar wiszący na stanowisku pani Pince. Zirytowała się faktem, że za pół godziny zaczynała się kolacja, a ona nadal siedziała tam, próbując nauczyć czegoś tego głąba.
Gdyby tylko tego chciał, ale on najzwyczajniej w świecie marnował jej czas, który mogłaby spożytkować o wiele lepiej, chociażby zagłębiając się w ulubionej mugolskiej książce, swojej ulubionej pisarki Jane Austen.

***

Czemu Malfoy jest takim głąbem? Jasne, nienawidzili się od lat, ale chociaż teraz, kiedy przyszło im spędzać ze sobą więcej czasu, mógłby wykazać się chociażby odrobiną zrozumienia i...
No tak, przecież to Malfoy, zakichany arystokrata, myślący tylko o sobie.
Tyle razy zastanawiała się, jak to jest, że on jednak ma jakichś przyjaciół, którzy rzeczywiście się o niego troszczą. Niby uważała, że każdy zasługuje na kogoś takiego, ale on... On był wyjątkiem. Przyjaźń przecież powinna działać w obydwie strony, a nie potrafiła sobie wyobrazić Malfoy'a zamartwiającego się o kogokolwiek, poza samym sobą. To było dla niej coś irracjonalnego.
Ale co zrobił tym razem? Niby nic, czego nie zrobiłby już wcześniej. Powinna być już przyzwyczajona do tych kąśliwych komentarzy z jego strony, ale po prostu nie mogła. Minęło tyle lat, a te wszystkie ,,bezwartościowe szlamy, które nie zasługują nawet na to, by żyć”, wciąż ją bolały. Mogła znieść naprawdę dużo, przetrwała wojnę, biorąc w niej czynny udział i odgrywając znaczącą rolę. Bo w końcu, nie oszukujmy się, gdyby nie ona, Harry Potter nie odnalazłby i nie zniszczył tych wszystkich horkruksów, dzięki czemu możliwe było zabicie Voldemorta. Ale kiedy w grę wchodziło to jedno słowo, na nowo stawała się tą małą, zranioną dziewczynką, która z tak wielką satysfakcją każdego dnia, na nowo, przez tyle lat niszczył nie kto inny jak Draco Malfoy. Szlama. Tym dla niego była. Ale nie tylko dla niego. Teodor był inny, wiedziała, że się zmienił i wierzyła w to, że naprawdę była dla niego w pewien sposób ważna, ale przede wszystkim czuła, że ją szanował. Problem tkwił w jego kumplach, którzy nie podzielali jego zdania.
I może by się tym nie przejęła, wiedziała, że nie powinna, ale martwiło ją to, że stawała między nimi. Wcześniej nie myślała o tym w ten sposób, ale rozmowa, którą podsłuchała zupełnie przez przypadek, dała jej dużo do myślenia.
Kłócili się. O nią. A on stanął w jej obronie. W ostatnim czasie straciła już wiele osób i była pewna, że nie chciała stracić kolejnych, ale nie w ten sposób. Nie mogła stać między nimi. I nie mogła pozwolić na to, by to on stracił kogokolwiek z jej winy.

***

- Ej, Granger, poczekaj!
Wychodziła właśnie z Wielkiej Sali, chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim dormitorium, kiedy zatrzymał ją głos przyjaciela. Westchnęła, zastanawiając się, jak to rozegrać. Zamierzała po prostu się od niego odsunąć, dając mu więcej swobody, nie wchodząc już między niego a jego ślizgońskich kumpli. Tyle tylko, że on jej tego nie ułatwiał, mimo wszystko szukając z nią kontaktu. Najłatwiej byłoby z nim o tym porozmawiać, ale wtedy musiałaby przyznać, że podsłuchiwała. A tego nie mogła zrobić. Nigdy.
Zatrzymała się, powoli odwracając się w jego stronę. Miała nadzieję, że będzie sam, ale niestety jak zawsze towarzyszył mu Malfoy, a zaraz za nimi - Zabini, Crabbe i Goyle.
- Tak? - uśmiechnęła się w jego stronę, starając się chociaż udawać, że cała ta sytuacja wcale jej nie przerasta.
Czekała na jego odpowiedź, ale nim zdążył powiedzieć cokolwiek, wyprzedził go Blaise.
- Chodź z nami, Granger.
Zacisnęła wargi, powstrzymując się od śmiechu. Niech nie robią z siebie jeszcze większych idiotów. Doskonale słyszała ich rozmowę i o ile ją słuch nie mylił, a nie wydaje jej się żeby tak było, chłopak był jednym z tych, którzy zaraz po blondynie oczywiście, nie mogli znieść jej znajomości z ich przyjacielem.
- Dzięki, ale nie, Zabini.
- Ale czemu? Ostatnio całkiem nieźle...
- Zamknij się! - warknęła, nie panując nad sobą. Miała go dosyć. Ich wszystkich. To przez niego wszyscy się teraz od niej odwrócili. Gdyby nie on, mogłaby teraz na spokojnie spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi, ale nie! Zachciało jej się zaufać Ślizgonom co, jak można było przypuszczać, skończyło się dla niej tragicznie. Jak mogła być taka głupia? Ale przysięgła sobie, że nigdy więcej. Nott będzie jedyną osobą z Domu Węża, z którą ewentualnie będzie mogła utrzymywać kontakty. Nikt więcej. - Nie waż się więcej o tym mówić, skoro i tak już wszystko zniszczyłeś, Zabini.
Nic nie odpowiedział, a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Za to Malfoy to co innego. Od zawsze uwielbiał się nad nią znęcać, wręcz sprawiało mu to swego rodzaju chorą satysfakcję, której Hermiona za nic nie mogła zrozumieć. No bo po co mu to wszystko było? Uwziął się na nią te kilka lat temu, kiedy się poznali i tak już zostało. Wiedziała, że nie ma szans na zmianę jego podejścia do jej osoby i to ją bolało, mimo że tak jak ona dla niego, nie był dla niej nikim szczególnym. Chociaż nie, właściwie to był kimś, kto za wszelką cenę chciał ją zniszczyć.
I ze wzajemnością.

***

Większość Gryfonów siedziała w Pokoju Wspólnym, tylko nieliczni, tacy jak Hermiona chowali się w swoich dormitoriach.
Na kanapie znajdującej się w samym centrum salonu, tuż obok rozgrzanego kominka siedziało dwóch przyjaciół żywo dyskutujących, a wręcz kłócących się.
- Daj spokój, Harry, nie mów mi, że nie widzisz, jak ona się zachowuje - powiedział rudzielec, którego twarz zaczęła przybierać czerwony już ze złości kolor, dzięki czemu niewiele brakowało, aby zlewała się z włosami.
- Wiem, że Hermiona nie zachowała się zbyt dobrze, ale może pora skończyć ten cyrk? Nastawiliśmy przeciwko niej cały Gryffindor i...
- Rób co chcesz, Harry, ale ja nie zamierzam nic zmieniać. Nie dość, że mnie zdradziła to jeszcze szlaja się z tymi Śmierciożercami i sam jeden Merlin wie gdzie i co robią. Zasłużyła sobie na to wszystko i tyle.
Harry Potter zgodził się z nim, potakując głową, jednak w rzeczywistości zastanawiał się, czy to wszystko było tego warte. Może i Ron miał rację, to ona zawiniła, ale potrzebowali pomocy, nie dawali już sobie rady z nawałem prac, jakie spływały na nich w szkole i wiedział, że jeśli nie przeproszą Hermiony i nie zaskarbią sobie znów jej łaski, zbyt długo już nie pociągną. Przez tyle lat im pomagała, robiąc to wszystko za nich, że nie był przyzwyczajony do tego, że teraz, kiedy tak ją potraktowali, będą musieli radzić sobie sami. A zdawało się, że ona znalazła już sobie za nich zastępstwo, pocieszając się po nich w ramionach znienawidzonych Ślizgonów. Śmiał więc wątpić czy uda im się ją odzyskać.

1 komentarz:

  1. Ciekawie zapowiada się to opowiadanie. Mam nadzieje ze mnie czymś zaskoczysz a nie będzie to ten sam powielajacy się motyw. Pozdrawiam i życzę weny ;-)

    OdpowiedzUsuń