23.04.2020

Rozdział trzeci

Pokój Wspólny Ślizgonów różnił się od tego, który miała okazje oglądać każdego dnia. Ale to wcale nie znaczy, że był gorszy. Co to to nie. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale naprawdę jej się podobał. Z jednej strony taki mroczny, chłodny i opanowany, z drugiej jednak wciąż był przytulny i czuła, że cudownie pochłaniało by jej się kolejne książki przy tym wielkim, marmurowym kominku. Westchnęła, widząc, że na kanapie, która znajdowała się dokładnie po środku pomieszczenia, siedział nie tylko Nott, ale także Malfoy, Zabini i kilku innych chłopaków, których nie znała. Niekoniecznie miała ochotę teraz z nimi rozmawiać, ale przynajmniej nie będzie musiała ich potem szukać, żeby przedstawić im swój cudowny plan.
- O jesteś! - zawołał chłopak, kiedy tylko ją zobaczył.
- Co tam, Teo? - uśmiechnęła się mimowolnie. Zauważyła, że w jego dłoni znajduje się kieliszek prawdopodobnie wypełniony whisky. Zresztą nie tylko w jego. Wszyscy jego koledzy raczyli się tym samym trunkiem.
- Siadaj z nami, Granger - odezwał się chłopak, którego imienia nie znała. Kojarzyła, że zawsze kręcił się wokół jego przyjaciela, ale to tyle. Zamarła, kiedy dostrzegła, że jedyne wolne miejsce znajduje się między Malfoy'em, a Zabini'm. Jednak udając, że wcale jej to nie przeszkadza, usiadła między nimi.
Widząc niechęć blondyna, zastanawiała się, jak trudno będzie jej przekonać go do swojego pomysłu. Ale hej, przecież chodzi o poznęcanie się nad Gryfonami, a on to przecież uwielbia!
,,Ale nienawidzi też Ciebie", mówił głos w jej głowie.
,,Zamknij się, może nie będzie tak źle", ,,Kogo ty chcesz oszukać, Granger?"
No właśnie, kogo ona chciała oszukać? Przecież to logiczne, że się nie zgodzi. Byłaby szczerze zdziwiona, gdyby to zrobił. I właśnie wtedy dotarło do niej, jak wiele minusów miał jej plan. O wiele więcej niż jakichkolwiek plusów. Siedziała tam między nimi, czując się naprawdę niezręcznie. Jasne, rozumiała, że chciał spędzić czas z kumplami ze swojego domu, ale po co w takim razie ją do siebie zapraszał?
- Co ja tu tak właściwie robię, Teo? - burknęła zła.
- A daj spokój, Granger - zaśmiał się Zabini, puszczając oczko w jej stronę, a ona zastanawiała się, jak wielkie kłopoty by miała, gdyby przećwiczyła na nim jakąś paskudną klątwę, najlepiej jedną z tych niewybaczalnych.
- Źle ci z nami?
- Z tobą tak - warknęła, odwracając się w stronę Nott'a. - Serio, po co mnie tu ściągnąłeś?
- Chciałem - zaczął dosyć niepewnie jak na niego - żebyś ich poznała - spojrzał na swoich towarzyszy, których nie znała. - To jest Gregorio Davids, a to Adrian Pucey. - Obydwaj byli dobrze zbudowani, w zasadzie podobni do siebie, odróżniało ich jedynie to, że Gregorio był blondynem o ostrzejszych rysach twarzy, a Adrian brunetem, który wydawał się... być dosyć łagodny. Przynajmniej z twarzy.
- To wszystko? Serio?
- Nie bądź niemiła, Granger - po raz pierwszy, odkąd przyszła, odezwał się Malfoy. - Oni tu do ciebie jak z sercem na dłoni, a ty co... Zawsze wiedziałem, że jesteś raczej bezużyteczna jako czarownica, ale myślałem, że chociaż kultury cię nauczyli, ci mugole. Może jeszcze nie jest za późno? Ach, no tak… Przecież nie wiesz, gdzie są. - Spojrzała na niego z bólem. Zawsze wiedziała, że był świnią, ale to... tego się po nim nie spodziewała. Nic nie odpowiadając, po prostu wstała i wyszła, nie chcąc spędzać z nimi więcej czasu. A szczególnie z tym irytującym arystokratą.

***

Nie mając co ze sobą zrobić, udała się na błonia. Była połowa listopada, pogoda była więc nieco chłodna, ale była przecież czarownicą. Rzuciła na siebie zaklęcie ogrzewające, usiadła pod swoim ulubionym drzewem i myślała. Ostatnio robiła to aż zbyt często. Było tyle rzeczy, które doprowadzały ją do takiego stanu i właśnie dotarło do niej, jak łatwo było to zrobić. Wyprowadzić ją z równowagi. Żałowała teraz, że wyszła. Mogła mu coś odpowiedzieć, cokolwiek. A zamiast tego wyszła, dając mu satysfakcję z tego, że ją zranił. Widziała ten jego uśmiech, cieszyło go to, co robił. Ale właściwie, dlaczego tak ją to dziwiło? Przecież to Draco Malfoy - parszywy arystokrata, który uwielbiał doprowadzać ją do łez. Tak było zawsze, jest i nigdy nie miało się to zmienić. I nie robiło mu to różnicy, że teraz przyjaźniła się z jego kumplem. Dla niego jak na zawsze pozostanie szlamą Granger, która nie zasługuje nawet na to, by żyć.
Spojrzała na okropną bliznę, która przypominała jej o tym, kim dla takich jak on była. Bellatrix Lestrange. Jego ciotka. Widać, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Aż dziwne, że sam nie wyrył jej jeszcze jakiejś blizny. Była jedna ważna sprawa - te blizny, które pojawiły się w jej sercu, były o wiele bardziej bolesne i trwałe.
Bo ich nie dało się nawet zakryć żadnym zaklęciem...

***

Dwa tygodnie później wcale dużo się nie zmieniło. Jeśli chodzi o stosunki Golden Trio, Hermiona w dalszym ciągu była z niego wykluczona, co skutkowało... Dosyć słabymi wynikami w nauce zarówno Harry'ego jak i Rona. Nie miał już kto pomagać im podczas pisania esejów, nie było nikogo, kto pomógłby im podczas lekcji Eliksirów. Z tego ostatniego dosyć zadowolony był nie kto inny jak Severus Snape, który miał jeszcze więcej powodów, by się nad nimi znęcać. I to w pełni legalnie - zawsze mógł opieprzyć ich za wysadzenia kolejnego kociołka. Nie to, żeby potrzebował jakiegokolwiek powodu, by to robić.
Trwała właśnie kolejna lekcja, którą prowadził Mistrz Eliksirów, kiedy nagle drzwi sali gwałtownie się otworzyły, a do środka wszedł niski, pulchny brunet, ubrany w szaty Slytherin'u.
- Czego? - warknął nauczyciel, zdenerwowany, że przerwano mu lekcję. - Jeśli przerywasz mi Eliksiry z jakiegoś błahego powodu, to...
- Dyrektor prosił, aby pan do niego przyszedł - wyszeptał zestresowany, patrząc w podłogę. Na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Snape mruczał pod nosem, wychodząc z klasy. Chłopiec, nadal na nikogo nie patrząc, zrobił dokładnie to samo. Widać było, jaki był zestresowany i zdaniem Hermiony, było to całkiem urocze. Pomyślała, że Tiara Przedziału musiała się pomylić, umieszczając go w Slytherinie. Kiedy tylko Mistrz Eliksirów opuścił salę, wszyscy zaczęli przekrzykiwać się nawzajem. Panna Granger siedziała z Seamusem i Dean'em, którzy jako jedni z nielicznych się od niej nie odwrócili. Nie mieszali się w sytuację między nią, a Potter'em i Weasley'em, ale też nie przestali z nią rozmawiać, kiedy to koledzy zasugerowali im, że może powinni to zrobić. Właśnie w ten sposób odwróciła się od niej większość Gryfonów. Nikt nie chciał narażać się Wybrańcowi i jego wiernemu przyjacielowi. Na początku strasznie się tym przejęła, ale w końcu, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nikt z nich nigdy nie był jej prawdziwym przyjacielem, odpuściła, tłumacząc to sobie tak, że przynajmniej pozbyła się ze swojego życia osób, które na nią nie zasługiwały. W rzeczywistości jednak Harry i Ron zaczynali już powoli tego wszystkiego żałować. Nie chodziło jednak o to, że poczuli wyrzuty sumienia przez to, jak ją potraktowali. Co to, to nie. W swoim zachowaniu nie widzieli nic złego, jednak... Mieli niemałe problemy ze swoimi pracami domowymi i tęsknili za czasami, kiedy Hermiona im w nich pomagała, czasem nawet robiąc je za nich całkowicie.
- Hermiona?
- Co jest? - niechętnie odwróciła się w stronę McLaggen'a. Od czasu pamiętnej imprezy u Slughorn'a starała się go unikać najlepiej jak tylko umiała, ale nie zawsze jej to wychodziło. I była to właśnie jedna z takich sytuacji, kiedy nie było to możliwe. Zawsze jednak starała się być dla niego miła, ale wtedy przed oczami pojawiał się widok próbującego całować ją chłopaka i od razu jej się odechciewało.
- Tak sobie pomyślałem, mogłabyś mi może pomóc z tym eliksirem? Nie za bardzo mi to wychodzi - podrapał się po głowie, uśmiechając się w jej stronę. Miała ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz, widząc, że przez całą lekcję wszystko wychodziło mu perfekcyjnie, prawie tak samo dobrze jak jej samej, a on widocznie szukał tylko pretekstu do tego, by nawiązać z nią rozmowę. Może i by jej to schlebiało i nie próbowałaby za wszelką cenę się od niego oddalić, gdyby... Gdyby był to ktoś inny. Wizja pocałunku, który miał między nimi miejsce jakiś czas temu, skutecznie ją od niego odpychała. Niestety nie wspominała tego za dobrze.
- Przecież widzę, że idzie ci świetnie.
- Daj spokój, Hermiono, przecież... - zaciął się, nie wiedząc co powiedzieć. - To może pomogłabyś mi z Transmutacją? - wymyślił sprytnie. Hermiona, chcąc nie chcąc, zlitowała się nad nim, wiedząc, że z czego jak z czego, ale z tego przedmiotu był on akurat okropny. Chciała mu odmówić, przeczuwając już z góry jak całe te ,,korepetycje" mogłyby się skończyć, ale nie potrafiła. Kochała dzielić się z innymi swoją wiedzą, a wizja odmówienia pomocy komukolwiek wcale nie była dla niej taka kolorowa.
„Pieprzona kujońska natura”, pomyślała chwilę przed tym, jak się zgodziła. Nie chciała spędzać z nim więcej czasu niż było jej to narzucone, ale potrzebował przecież pomocy. A ona mogła mu tą pomoc zapewnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz